Często czytam w wywiadach z pisarzami, że nie wierzą w
to, iż książki mogą zmienić świat. Ja wiem, że jest kilka książek, które
zmieniły mnie. I zapewne każdą z nich tutaj przedstawię.
Najważniejszą jest Za
grosze. Pracować i (nie) przeżyć Barbary Ehrenreich. Ta książka obudziła moją
społeczną wrażliwość, choć pewnie trafiła na podatny grunt.
Ale nim książka, wcześniej wstęp.
Do przypomnienia sobie tej książki sprowokował mnie
telefon słuchacza radiowej Trójki, 4
czerwca. To święto naszej świeżej wolności. A on zapytał – jednym zdaniem – a
gdzie równość i braterstwo? No właśnie, gdzie?
W nosie, mamy je w nosie. Ja, i może Wy,
przedstawiciele tzw. klasy średniej w Polsce. Pijemy sobie latte w wysokiej
szklance, myślimy o wakacjach i szukamy w sieci modnych ciuchów, co oszczędniejsi w promocji. I myślimy sobie, choć może akurat nie w tej chwili: sami
osiągnęliśmy tę pozycję, należą nam się wakacje pod palmą i zdolność kredytowa,
bo na co dzień ciężko harujemy, bo przysiedliśmy fałdów, bo studia, bo dwa
języki, bo „każdy jest kowalem swojego losu”.
Ci pozostali, ci którzy obsługują nas w biedronkach; którzy kupują w sh, bo muszą; którzy całe lato wysiadują na ławkach przed
blokiem – oni sami są sobie winni. Nie byli dość pracowici, nie chciało im się
uczyć, są leniwi i w dodatku roszczeniowi. Tak sobie posłali, a teraz narzekają
że im okruchy spać nie dają.
To w dzisiejszej Polsce powszechne myślenie. Myślimy
tak my, myśli tak wielu ekonomistów i polityków. Równo już było – w poprzedniej
epoce. Teraz – wreszcie - każdemu wedle zasług.
Tak niby sprawiedliwiej. No właśnie, te „nasze” zasługi. Nasze?
Eksperyment
myślowy: Rodzisz się na Mazurach, ale
nie jako jedynak, w rodzinie właścicieli najpopularniejszego pensjonatu w
Mikołajkach. Rodzisz się w wielodzietnej rodzinie, w Sztynorcie, twoi rodzice
kiedyś pracowali w PGRze. Teraz – wiadomo - są bez pracy. Ojciec pije, matka
sama radzi sobie z codziennością. Marzy jej się lepsze życie dla 7-ki dzieci. Może
nawet studia dla ciebie. Ale brakuje: na wkładkę do zupy, na miesięczny do
miasta, na nowe buty, na podręcznik do angielskiego. Taki masz życiowy start. Jak
myślisz, gdzie będzie meta?
Wiem, zaraz powiesz: są przecież różne stypendia dla
zdolnej młodzieży. Są, dla garstki. Dla najzdolniejszych. A co z tymi
przeciętnie zdolnymi, takich jest większość – i wśród „nich”, i wśród nas
(krzywa Gaussa, kto nie zna, niech wygoogluje)?
To, ile dzisiaj zarabiasz, jakich masz znajomych,
czy czytasz książki - zależy w ogromnej mierze od czynników zewnętrznych,
niezależnych od ciebie. Od tego, w jakiej rodzinie się urodziłeś. Od tego, czy
– mimo biedy – była kochająca. Od tego, czy – mimo problemów finansowych –
rodzice stawali na rzęsach, żeby cię wykształcić. Słowem, od tego, czy miałeś
kapitał: na koncie lub kulturowy.
Nie jestem z tzw. bogatej rodziny. Ale i tak dostałam
bonus od życia - duży kapitał kulturowy. Wykształconych rodziców, świadomych
wagi edukacji, w domu były książki, a ja słyszałam „jesteś
najlepsza”. I dzięki temu mogłam jeździć w świat, zarobić na własne mieszkanie,
studiować. Ale to nie było żadną moją zasługą. Taki mi się „przydarzyło”. Tak
jak innym przydarza się bieda, wielodzietność w rodzinie, brak wzorców, a w dowodzie miejsce urodzenia pod Radomiem, a nie na Żoliborzu.
Jest taki świetny dokument „Warszawa do wzięcia”. O
dziewczynach z prowincji, które chciały lepszego życia. Ale w tym lepszym
warszawskim życiu – mimo pomocy – i tak sobie nie radzą. Bo nie mówią, tak jak
my. Bo nikt ich nie nauczył, jak układać sztućce po skończonym posiłku. Bo nie wiedziały, że pierwszego dnia pracy raczej nie należy się spóźniać. Bo czują
się obce. Bo może tę pomoc dostały kilka lat za późno.
Jest taka prosta psychologiczna zasada: człowiek za
swoje porażki winni czynniki zewnętrzne. A cudze uważa za skutek świadomego
działania. Ja się spóźniłem, bo były korki. Ty - bo nie chciało ci się
wstać, leniu!
Zapominamy, że – mimo lepszego startu - nam też
może się przydarzyć zwrot akcji, jak w dobrym kryminale:
- dobrze zarabiający mąż odejdzie do młodszej, a Ty
zostaniesz samotną matką, „alimenciarą”
- w wyniku wypadku stracisz zdrowie i pracę
- ktoś w Twojej rodzinie zachoruje na chorobę, której
państwo nie leczy, „bo za droga i za rzadka”. I, pechowo, nie wzruszysz Hanny Lis.
- urodzisz niepełnosprawne dziecko
- skarbówka uzna, że mówisz zwrócić VAT – wygrasz
w sądzie po latach, a jako życiowy bankrut opowiesz o tym w gazecie. Będę mieli
„jedynkę”, a ja – pijąc przedłużoną kawę – powiem „akurat, na pewno ma coś na
sumieniu. O kochanie, zobacz, co grają w ten weekend…”
Można myśleć, że świat kończy się tam, gdzie moje
grodzone osiedle. Do czasu, gdy życie pokaże nam figę z makiem.
O co mi chodzi? Chodzi mi o solidarność. O prawdziwe
opiekuńcze państwo. O równy start. No dobra, o równiejszy. Dlaczego w obecnej
Polsce tak wielu tęskni do poprzedniej epoki? Dlatego, że wtedy awans społeczny
był możliwy. I wielu naszych rodziców go doświadczyło.
Mimo braku "predyspozycji", mam marzenia jak kandydatka
na miss: darmową, dobrą szkołę. Obiad dla każdego dziecka i bilet miesięczny.
Skuteczną opiekę zdrowotną. Świetlicę po lekcjach. Mobilne biblioteki i
bibliotekarki, które poczytają dzieciom, gdy rodzice leżą zamroczeni alkoholem.
Stypendia edukacyjne dla każdego, kto potrzebuje.
Nie mieści się w głowie i w
budżecie? A pomoc dla banków i ulgi podatkowe dla koncernów to już
tak?
Mój solidarny plan minimum: nie czuć się lepszą od
tych, których nie stać na prywatnego dentystę. Od tych, których córka nosi
spodnie po starszym bracie.
Uśmiechnąć się, zapytać
o pogodę i pogadać o gazetkach z biedronki.
Zawieźć ciuszki syna do ojca
Konkola (lub Caritasu), zamiast sprzedać na allegro.
Mało. Ale może wystarczy
na początek.
PS
A recenzja książki już się nie zmieści. Będzie
następnym razem.
oho chyba nie jestem tak "dobra" jak Ty, bo nie pamiętam słowa z tej ksiązki:)
OdpowiedzUsuńAle, postanawiam poprawę!!!
przypomnę ci w następnym poście;)
OdpowiedzUsuńWstęp do recenzji zachęcający Fajnie pomarzyć o świecie równych szans dla wszystkich ... Tak na prawdę dużo nie musiało by się zmienić równy dostęp do edukacji książek służby zdrowia możliwość pracy dla.mlodych po wszystkich szkołach by nie ko czyli na przysłowiowym zmywaku Tylko.musiałyby się.zmienić priorytety naszych włodarzy by zamiast wysyłać wojska na drugi koniec świata zaczęli naprawiać to co konieczne w kraju
OdpowiedzUsuńO tak, priorytety powinny się zmienić!
OdpowiedzUsuńA ja tak sobie myślę, że nic nie jest czarno - białe i nie można mierzyć ludzi jedną linijką - choć pewnie tak by było wygodniej i dla celów urzędowych tak się właśnie robi. Tu pojawia się pewien dylemat: dać ludziom rybkę czy wędkę? Bo może zdarzyć się tak, że gdy damy rybkę to następnym razem zażądają złotej rybki. Wracając do książki to czytałam ją dobrych 5 lat temu i pamiętam, że wywarła na mnie ogromne wrażenie.
OdpowiedzUsuńkolodynska.pl
Oczywiście, że nie jest czarno-białe, ale moim zdaniem dominuje narracja liberalna, przymykająca oczy na pewne problemy i sprawy i tłumacząca je tylko "nie chcą", a nie "nie mogli, nie mieli możliwości". Pzdr:)
OdpowiedzUsuńChętnie sięgnę po te książkę
OdpowiedzUsuń