niedziela, 26 kwietnia 2015

Wyprzedaż garażowa:)

Wszystkie rzeczy były używane, niektóre tylko kilka razy lub raz:) 

Do ceny trzeba doliczyć koszty wysyłki (list polecony, na życzenie priorytet). 

Obowiązuje zasada: data maila na czytamki@wp.pl 

22. 
Bluzka Kapphal 86-92 cm 12 zł plus kw

23. Bluzka reserved 98 cm, wąska więc wypada jak 92 10 zł plus kw



24. Bluzka h&m 92 cm 12 zł plus kw


25. Buty Puma, rozm. 22, 12 zł plus kw (zarezerwowane)


26. Buty Gucio, wkładka 13,2 cm, rozm. 22, cena 20 zł plus kw (sprzedane)




1. Sweterek Name It, 1,5-2 lata 8 zł (zarezerwowane)

2. Bluza z Pepco, 2-3 lata 8 zł 

3. Marynistyczny klasyczny blezer z h&m, 92 cm, 2 lata 20 zł (zarezerwowane)

4. Spodenki bawełniane, h&m i zara, na 92-98 cm (sprzedane) 12 zł za 2 pary

5. Koszula h&m 1,5-2 lata, 92 cm 12 zł (zarezerwowane)

6. Dżinsy na lato (bardzo cieniutkie) h&m, 92 cm 10 zł

7. Spodenki na lato, od góry: joeboxer, h&m, h&m, 1,5-2 lata 12 zł za komplet


8. Koszula Polarn O. Pyret, 80 cm, 1 rok 10 zł (zarezerwowane)


9. Dżinsy na szelkach z łatą, h&m 86 cm na 1,5 roku (my nosiliśmy dłużej) 12 zł (zarezerwowane)


10. Przeciwdeszczówka Next, 86 cm ( na ok. 1,5 roku) 10 zł (zarezerwowane)


11. H&M, legginsy, grubsze, 98 cm, 2-3 lata 10 zł


12. Next, Polo, 2-3 lata 8 zł


13. Tunika/bluzeczka, Next, na kilkuletnią dziewczynę (od 6-9 lat) 8 zł


14. Est 1989 spodenki, 2 lata 10 zł


15. Podkoszulki (6 szt.) Pepco i jedna z carrefour, 2 lata  (arbuz i marchewki namalowane przeze mnie:) 10 zł za cały komplet (zarezerwowane)


16. Bluzka z kapturem - dinozaurem (oczy po obydwu stronach), 12-18 mscy, 86 cm 6 zł


17. Pikowany bezrękawnik Earlydays na polarze, my nosiliśmy 
na 2 lata       12 zł (zarezerwowane)


18. Sandały Bartek, rozm. 25, włożone może ze 4 razy 18 zł


19. Legginsy Zara BabyGirl 2-3 lata, 98 cm, 6 zł (sprzedane)


20. Polo 5-10-15, 86 cm 8 zł


21. Legginsy "domowe", różne firmy (m.in. gap), na ok. 2 lata 8 zł


piątek, 7 listopada 2014

Zaginiona dziewczyna



Zaginiona dziewczyna przejdzie do przeszłości jako mój pierwszy ebook, przy którym zasnęłam. Na szczęście mój nowy gadżet nie ucierpiał - gdy rano się obudziłam, leżał sobie grzecznie "w nogach". Nie zasnęłam jednak z nudów, a ze zmęczenia, bo czytałam długo w noc. To były dwie noce czytania, a gdybym nie miała obowiązków domowo-rodzinnych, to zapewne przeczytałabym książkę longiem. Bo jednak rzecz, którą można o niej powiedzieć to: trudno się oderwać.

Gillian Flynn napisała kryminał, a raczej opowieść małżeńską, której osią jest kryminalna intryga. Mamy oto małżeństwo z pięcioletnim stażem - Nicka i Amy Dunne'ów. Kiedyś szaleńczo w sobie zakochanych, a po kilku latach, no cóż...I nagle w dniu piątej, drewnianej rocznicy, ta piękniejsza połowa znika bez słowa. Za to zostawia po sobie wiele mówiący - zwłaszcza policji - "rozgardiasz" w salonie. Pierwszym podejrzanym w takich wypadkach zawsze jest mąż. No właśnie, mąż ...i żona to w tym przypadku dwie rozbieżne wersje pożycia małżeńskiego. Czy aby tylko dwie?

To jedna z tych książek, w których wraz z fabułą wyrabiamy sobie jakieś zdanie na temat bohaterów, a potem autor (w tym przypadku autorka) krzyczy: zmiana kursu o 180 stopni. Takich wolt, również psychologicznych, jest tu kilka, wszystkie zaskakują i (prawie) wszystkie wiarygodne. Gillian terminowała chyba u Hitchcocka - suspens goni suspens. 

To, co dodatkowo czyni tę książkę ciekawą, to obraz pokryzysowego społeczeństwa. Dunne'owie wynoszą się z "drogiego" Nowego Jorku, gdyż oboje tracą posady. Rodzinne miasteczko Nicka - Missouri, do którego się przenoszą, wygląda jak po ekonomicznej apokalipsie. Ich osiedle przypomina wymarłe miasto  - w pustych nowych domach straszą duchy właścicieli, którzy utracili zdolność kredytową. Tętniące kiedyś centrum handlowe zmienia się w wielki squat, a po mieście grasuje "gang" pracowników upadłej fabryki zeszytów. Wiadomo - studenci prowadzą teraz notatki w laptopach;) To tło dodatkowo sprawia, że książkę czyta się doskonale.  

Nie będę bawiła się w streszczenia, bo każdy zdradzony szczegół w przypadku takich historii jest recenzencką zbrodnią (sic!). Konkludując, świetnie się to czyta! Na koniec lektury pojawiło się w mojej głowie jedno słowo podsumowania: popaprańcy. Kto? Przeczytajcie;) 

A czy ktoś już widział ekranizację? Muszę koniecznie sprawdzić w kinie, czy nie popsuli książki:) 

Zaginiona dziewczyna
Gillian Flynn
GJ Polska 2013

środa, 5 listopada 2014

Zły kocurek - dobry komiks




Hej, nazywam się Monika i jestem uzależniona. Nie, nie od książek. Od komiksów. Każdego, kto uważa komiks za gatunek pośledni mam ochotę wysłać na księżyc. Albo bliżej - do Belgii lub Francji. Tam sam by się przekonał, jakim jest dziwolągiem. Bo tam WSZYSCY kochają komiksy! I nikt nie ma wątpliwości, że to sztuka. Często przez duże Szzzzzz. 

Dlatego tak mnie ucieszyło, że moje ulubione rodzicielskie wydawnictwo - Mamania - sięgnęło po komiks. I to jaki komiks!



Zły kocurek to naprawdę dobry komiks. Z co najmniej 10 powodów. 


1. Bohaterem jest kot - a czy może być lepszy bohater? Wszak kotki są najukochańszymi pupilami świata! Hola hola miłośnicy psów, zajrzyjcie do Internetu a zrozumiecie - jesteście w mniejszości. 

2. Jest komiksem 2 w 1 - dzieci czytają swoje, rodzice czytają między wierszami. I jedni, i drudzy się śmieją. 

3. Zawiera komunikaty podprogowe. Instrukcja skłonienia kota do kąpieli jest tak naprawdę instrukcją skłonienia dziecka do kąpieli (skuteczną!!!)

4. Przypomina matrioszkę - w babie "dowcip", kryje się druga "baba" - wiedza o kotach. 

5. Liczne, bogate onomatopeje wywołają uśmiech nawet u najbardziej "zbuntowanego" 2-3 latka (sprawdzone!)

6. Tego kocurka nawet największy alergik (aaaapsik!) może zaprosić do domu (najlepiej umościć mu posłanie na regale z książkami). 

7. Działa wespół w zespół z rodzicami - nie namawia do jedzenia żelków, przeciwnie - zniechęca do spożywania czekolady (wprawdzie tylko te empatyczne dzieciaki)

8. Jest czarno-biały - nawet daltonista nic nie traci:) 

9. Ma naprawdę twardą okładkę - od biedy Wasz kot może jej użyć jako drapaka. 

10. Bo tak (każdy rodzic zna ten ostateczny argument)!

Żeby zrozumieć o czym piszę, musicie przeczytać Złego kocurka. 

Jeśli dbacie, by Wasze dziecko obracało się w dobrym towarzystwie, to dodam, iż - jak na moje oko - Zły kocurek pochodzi ze starej, dobrej, amerykańskiej szkoły komiksu, tzw. cartoons. Szkoły, która ma korzenie w gazetowych, odcinkowych "paskach komicznych". Innymi słowy, właścicielem Złego Kocurka spokojnie mógłby być Charlie Brown, chłopiec z kultowych Fistaszków. To podobny styl i równie doskonałe poczucie humoru. 

Zły kocurek pozornie wydaje się być komiksem dla starszych dzieci, ale moim zdaniem doskonale nadaje się na pierwszy komiks dziecka. Mój syn ma niecałe 3 lata, a bawi się z Kocurkiem setnie, zwłaszcza w "Kąpieli". Polecamrauuu.  

Ps. Możecie się wprosić na urodziny kocurka lub do wanny - na stronie zlykocurek.pl

Ps. (do wydawcy - kocurek wcale nie jest zły. Jest ironiczny, asertywny, a czasami nawet sentymentalny (Kocia Mama). Ale zły???;) 

Zły kocurek. Kąpiel
Zły kocurek. Sto lat
Nick Bruel
Mamania 2014 - dziękujemy za egzemplarze:)

poniedziałek, 3 listopada 2014

Szczepkowska, kto Ty jesteś?

Biografie i autobiografie na moim regale mają swoją półkę, ba - żeby jedną. Ale to wcale nie oznacza, że dobrych - tj. szczerych, ciekawych i dobrze napisanych - jest wiele. Przeciwnie, takie wychodzą rzadko. 



Joanna Szczepkowska, znana ze swoich ról teatralnych (m.in. w moim ukochanym Teatrze TV), pewnego obwieszczenia (także telewizyjnego) i konfliktu z Jandą, budzi u mnie ambiwalentne uczucia. Jakaś ona "dziwna". 

Z jej autobiografią też sprawa jest dziwna. Oprócz jednego programu w TVP Kultura nie widziałam żadnego jej omówienia, a rzecz na pewno jest tego warta. 

Kto ty jesteś to saga rodzinna. Pierwsza jej część - Korzenie - to pasjonująca opowieść o rodzinach matki i ojca Szczepkowskiej. Wątek dotyczący dziadka ze strony matki, pisarza Jana Parandowskiego, przypomina wciągającą powieść detektywistyczną. Szczepkowska odkrywa (także dla siebie) prawdę o jego pochodzeniu. Czyta się to lepiej niż niejeden skandynawski kryminał. 

Druga i trzecia część dotyczy rodziców autorki. I samej Szczepkowskiej. I tu nie ma żadnej taryfy ulgowej. Te krótkie rozdzialiki mogą się wydawać błahe, ale między wierszami, a często i wprost, przebija wielkie niedostosowanie Szczepkowskiej do świata. Już pierwsza scena z sankami, którą zapamiętała z dzieciństwa, wiele mówi o jej osobności. A krwawa historia z czasów studiów, dziejąca się na wyjeździe w ZSRR, jest wprost niewiarygodna. I doskonale opisana. Autorka naprawdę powinna pisać kryminały.  

Ważną postacią w tej części jest matka Szczepkowskiej. Matka niesamowita, zwłaszcza na tamte czasy. Matka, która namawiała córkę na wagary. Którą cieszyła zła ocena córki, a każdy celujący stopień komentowała z ironią. Która uśmiechała się, gdy córka wracała w brudnych i podartych rajstopach. I która opiekowała się połową okolicznej dzieciarni. Każde współczesne dziecko marzyłoby o takiej matce, a w tamtych opresyjnych latach 60-tych, to już w ogóle była jak postać z innej planety. Tyle że Szczepkowska nie chciała włóczyć się po podwórku. Najchętniej spędzałaby cały wolny czas z książką (tu ją rozumiem;) Była inna. I nie znała odpowiedzi na wciąż powtarzające się pytanie swojej matki: dlaczego taka jesteś? 

Dlaczego taka jestem? Szczepkowska w tej książce próbuje znaleźć odpowiedź. Dla samej siebie. 
  
Opowieść jest urwana na pamiętnym roku 1989. Autorka - w wywiadzie sprzed kilku miesięcy, dla Katarzyny Janowskiej (program Hala Odlotów TVP Kultura) - mówiła o trudnościach z wydaniem części drugiej. Mam nadzieję, że wydawca się znajdzie, bo ja na kolejną część bardzo czekam. 

Kto ty jesteś
Joanna Szczepkowska
Czerwone i Czarne 2014

czwartek, 30 października 2014

Mama, tata, ja i ...Auschwitz

Literaturą żydowską zaczęłam interesować się pod wpływem swoich doświadczeń z pobytów w USA, a właściwie w "amerykańskim Izraelu". Jako studentka kilkakrotnie pracowałam na campach w Catskill, pod Nowym Jorkiem. Były to ośrodki wczasowe dla ortodoksyjnych Chasydów. Ta hermetyczna kultura, a jednocześnie historycznie bliska nam - Polakom, bardzo mnie "wciągnęła". Fascynację nią ugruntowała też doskonała książka Anki Grupińskiej "Najtrudniej jest spotkać Lilit. Opowieści chasydzkich kobiet". Bardzo ją Wam polecam. Na pewno jeszcze wrócę na blogu do niej i - przy okazji - do moich amerykańskich przygód. 





Anka Grupińska napisała też wstęp do książki "Oskarżam Auschwitz. Opowieści rodzinne" Mikołaja Grynberga. Książki niezwykłej, bo o ile literackich świadectw pokolenia "ocalonych" z Zagłady jest wiele (w tym "Ocaleni z XX wieku" tego samego autora), to książki o drugim pokoleniu, o ich dzieciach jeszcze nie czytałam. 

Mikołaj Grynberg rozmawia w niej ze swoimi "braćmi" i "siostrami", tyle że zamiast pokrewieństwa krwi, łączy ich wspólny bagaż przeżyć i ...rodzice. Rodzice borykający się z depresją, nocnymi koszmarami, brakiem rodziny i samotnością. W ich rodzinnych domach Auschwitz wciąż było obecne - albo milcząco, albo jako podręczny argument wychowawczy (co, nie smakuje ci? wiesz co my tam jedliśmy...). 


Ale najważniejsze są tu nie przeżycia rodziców, a ich dzieci. Dzieci, które wychowują się w cieniu tragicznego losu i czują wielką odpowiedzialność za rodziców. Dzieci, które nie mają dziecięcych zmartwień, tylko dlatego, że mieć ich "nie mogą" - nie chcą dokładać zmartwień swoim rodzicom.  


Te rozmowy są trudne, czasami bardzo trudne. Także dla autora. Ale chyba nikt inny, nikt z zewnątrz, nie mógłby "dotrzeć" do tego drugiego pokolenia. W książce przewija się też wątek niechęci rozmówców (część z nich mieszka w USA, w Izraelu) do Polski. Niektórzy reagują wręcz agresją na fakt, iż Grynberg wciąż stąd nie wyemigrował. Jednak, przy odrobinie empatii, lektura ta pozwala zrozumieć tę nieprzyjazną postawę wobec wszystkiego, co polskie. A przynajmniej się nad nią zastanowić. 


Książka, oprócz oczywistych refleksji nad samym tematem, poprowadziła mnie w stronę rozmyślań o własnej rodzinie - tej z której wyszłam, i tej którą tworzę. Jest kontrapunktem do rozumowania tych, którzy uważają, że rodzinny dom ma znikomy wpływ na to, kim się stajemy w dorosłym życiu. To jedna z cenniejszych lektur dla mnie jako rodzica.  


PS.


Książkę przeczytałam na czytniku. Niedługo postaram się napisać, jak czyta mi się ebooki w porównaniu do papierowych książek. 




poniedziałek, 27 października 2014

piątek, 11 lipca 2014

Czekoladki (dla sąsiadki), które nie tuczą

Dobry poeta to wierszokleta,

zrymuje nawet z butem kotleta,

wiersz ów doceni mały czytelnik,

a nawet jego mamusia - też dzidzia (piernik)
                      Autorka to zdziecinniała amatorka literatury dziecięcej 




Całą rodziną uwielbiamy rymować. Absolutnym mistrzem jest mój mąż. A poza wąskim gronem rodzinnym, oczywiście Wanda Chotomska, Julian Tuwim, Jan Brzechwa, Michał Rusinek i jeszcze kilka nazwisk. 

Wstyd się przyznać, iż dopiero niedawno poznałam kolejną mistrzynię rymów. Rymów zabawnych i układających się w cudowne opowieści. Tą poetką jest Dorota Gellner. Raczej nie powinno się ogłaszać takich sądów na podstawie znajomości jednej książki, ale w tej sytuacji jestem pewna - Dorota Gellner to Rusinek w spódnicy! A raczej Rusinek to Gellner w spodniach. Choć kto tam wie, co noszą na kończynach dolnych. 



Książką, która zahipnotyzowała rymami mnie i syna, są Czekoladki dla sąsiadki. Jest to wierszowana opowieść o mieszkańce pewnego bloku - pannie na wydaniu i Pani pudla oraz kota w łaty (choć to raczej koty są właścicielami Pań, czyż nie?). 

Już na samym początku Gellner startuje z wysokiego C, bo pierwsza opowieść, właśnie o tytułowych czekoladkach, to rymowany popis - pełen humoru i ironicznie oddający trudne relacje na osi Pan-jego zwierzak. Puenta rzuciła mnie na kolana:

- Gdzie są moje czekoladki? Kto je zabrał? Kto je zjadł? Kto na taki pomysł wpadł?
Wokół pudła pudel chodzi, warczy:
- Co ją to obchodzi? Pytaniami nas zanudza. Przecież ona się odchudza!



Każdy blokers, do których i ja się zaliczam, absolutnie musi mieć tę pozycję na półce. I czytać: sobie, dziecku, psu, kotu i sąsiadom. Ja przez dobry tydzień - na wyraźne życzenie syna - czytałam ją na okrągło. Bez protestów (co przy innych lekturach mi się zdarza). 

Książka - jak to w literaturze dziecięcej bywa - jest fantastycznie zilustrowana. Maciej Szymanowicz dołączył do grona moich ulubionych ilustratorów. A za fryzurę tytułowej sąsiadki należy mu się Złoty Pukiel Polskiego Fryzjerstwa (Nie ma takiej nagrody? Nadrobić!). Słowem - wyczesane ilustracje! 



Książka - jakżeby inaczej - przypomina czekoladkę. Okładka lśni jak złoto i dzięki temu, jeśli kupicie ją komuś w prezencie - nie musicie owijać w ozdobny papier! Ta książka to prezent idealny - wiem, bo otrzymaliśmy ją w prezencie. I za te trzy prezenty:
1) poetycką opowieść o sąsiadach i zwierzakach 
2) odkrycie Gellner...
3) oraz Szymanowicza 

ofiarodawcom dziękujemy potrójnie! Jaka szkoda, że nie jesteśmy sąsiadami:)

Dodam, że w tej złotej serii są jeszcze dwie lśniące książeczki Gellner: Duszki, stworki i potworki  oraz Roztrzepana sprzątaczka (to taka mała sugestia dla ofiarodawców;). 


Czekoladki - jak głosi okładka - zostały wpisane na Listę Skarbów Muzeum Książki Dziecięcej w 2008 roku. Absolutnie się ...nie zgadzam! Jakie muzeum? Niech tej książki nie pokrywa muzealny kurz! Czytajcie! Smacznej lektury ...i czekoladki! 

Tytuł: Czekoladki dla sąsiadki (Złota seria)
Autorka: Dorota Gellner
Ilustracje: Maciej Szymanowicz
Wydawnictwo: Wilga (Grupa Wydawnicza Foksal) 2013