czwartek, 10 lipca 2014

Dziecko bez kosztów, czyli nie przepłacaj



Dziecko – zawyżony kosztorys?
Co jakiś czas w mediach pojawiają się zestawienia, ile „kosztuje” dziecko. Zawsze z tym samym wnioskiem – kosztuje fortunę. Nic dziwnego, że większość Polaków – podobnie jak Włochów (autorka książki jest Włoszką) - uważa, że dziecko to „wydatek”, na który ich nie stać. Albo stać tylko jeden raz. Książka Giorgii Cozzy, będąca – jak głosi podtytuł – przewodnikiem po niekupowaniu , napisana jest w opozycji do tych oficjalnych kosztorysów. Mówiąc w największym skrócie - autorka udowadnia, że dziecko można wychować zupełnie bez kosztów. Albo znacznie te koszty ograniczając. Jest więc to pozycja z coraz popularniejszego (modniejszego?) nurtu antykonsumeryzmu (lub minimalizmu, lub sztuki prostoty, lub ideologii no logo – jak zwał, tak zwał). 

Urodziłam dziecko, wychowuję konsumenta
Ta książka nie jest tylko poradnikiem, jak oszczędniej wychować dziecko. Opiera się na pewnej idei życia świadomego, rozważnego, refleksyjnego, w zgodzie z ekologią i prawdziwymi potrzebami człowieka, także tego najmniejszego. To punkt wyjścia każdego rozdziału – a te dotyczą wszystkich sfer rozwoju dziecka: żywienia, snu, higieny czy zabawy. Cozza, opierając się na badaniach i psychologii, pokazuje nam, co jest realną potrzebą rozwojową dziecka, a co potrzebą stworzoną przez sztaby marketingowców.

Kultura separacji  
Autorka skupia się przede wszystkim na pierwszym roku życia dziecka.  I nie ma wątpliwości, podobnie jak cała rzesza pediatrów, że w tym pierwszym okresie dziecko potrzebuje tylko jednego – bliskości matki (rodziców). Jej ramion, ciepła, piersi pełnych mleka. To nie zmieniło się od tysięcy lat. Mimo to marketingowa machina wmówiła nam, iż dziecko potrzebuje całej rzeszy przedmiotów i gadżetów (ostatnio na blogu milowewzgorze.blogspot.com był spis absurdalnych gadżetów – polecam, można się uśmiać). Co więcej, wytworzyła się cała kultura separacji matki od dziecka. A zatem – urodziłaś dziecko,  to teraz pomożemy Ci się od niego „uwolnić” – twoje ręce, twoją uwagę, twoje piersi, twój czas. Smoczek, łóżeczko, wózek – to dla rodziców obowiązkowa pozycja w wyprawce. Dla dziecka – substytut: piersi, ramion, rodzicielskiego ciepła i obecności. Erzac, który nigdy nie doścignie oryginału. To chyba nic dziwnego, że dziecko – nim zostanie przyzwyczajone – nie chce ssać smoczka, płacze w łóżeczku i woli być noszone na rękach niż wożone superhipermegawózkiem.  

Niezbędne dopiero od niedawna 
Każdy kto spojrzy wstecz lub na kultury inne niż zachodnioeuropejska, uświadomi sobie, iż wszystkie te „niezbędne” przedmioty są w istocie dziecku zbędne. Wózek to wynalazek znany zaledwie od kilku dekad. Bez smoczka czy butelki z mlekiem modyfikowanym nadal obywają się tysiące dzieci na świecie. Dziecko ich nie potrzebuje. Dlaczego więc je kupujemy, skoro tyle nas kosztują?

Potrzeby rodziców
Otóż z wielu powodów. Bo jestem przekonana, że to pomoże mi w „byciu rodzicem”. Bo mnie odciąży, da chwilę oddechu. Bo przecież moje dziecko zasługuje na wszystko, co najlepsze. Bo przyjście na świat dziecka kojarzy mi się z obowiązkową wizytą w dziale dziecięcym. Bo małe sukieneczki są takie cudne. Bo - w końcu - stać mnie! Bo należę do klasy średniej, a ona zawsze aspiruje by „mieć” (przypomina mi to tzw. syndrom starego roweru – profesor uniwersytetu czy arystokrata bez wstydu jeździ starym rowerem, ale już przedsiębiorca musi mieć najnowszy model i milion przerzutek, żeby nikt nie pomyślał, że go nie stać. Poczucie wartości inteligencji i klasy wyższej ma zupełnie inne źródła niż klasy średniej, wie to każdy socjolog;). 

Praktyczne porady
Refleksja nad źródłem potrzeb to początek. Następnym krokiem są nasze konsumenckie wybory i zachowania: co naprawdę warto kupić lub zdobyć?, gdzie?, skąd?, od kogo?, za ile? Na te pytania też znajdziemy odpowiedź w książce. I to odpowiedź dla różnych ludzi. I dla minimalistów  (autorka proponuje np. żeby w ciąży do pracy nosić marynarki męża), i dla tych którzy chcą po prostu ograniczyć rozbuchaną konsumpcję.

Blisko rodziców, z daleka od sklepowej kasy
Ta lektura to bez wątpienia pozycja z nurtu rodzicielstwa bliskości. Ale myślę, że każdy rodzic znajdzie tu doskonałą pożywkę do rozmyślań. Do bardziej świadomego rodzicielstwa. Do myślenia o tym, że swoimi codziennymi wyborami przekazujemy dziecku pewne wartości. I że te niewinne decyzje przy sklepowej kasie mogą stworzyć kogoś, z kim niekoniecznie będzie nam po drodze. Kogoś, kto za kilka lat wybierze playstation zamiast spaceru po lesie.  Kogoś, kto za kilkanaście lat nie włoży niczego, co nie jest markowe (nawet jeśli my - rodzice - straciliśmy pracę). Kogoś, kto za kilkadziesiąt lat będzie wolał spędzić wigilię w alpejskim kurorcie niż w rodzinnym domu, u boku starych rodziców.

Wyznanie zakupoholiczki
Oczywiście, jak większość mam nie ustrzegłam się zakupowego szału. Owocem tego jest góra przedmiotów, które kosztowały krocie a zostały użyte kilka razy, raz lub w ogóle. Biustonosze do karmienia, laktator-kombajn, kocyki za kilkaset złotych w trendy sówki i czarno-białe wzory (obiecywały z niemowlaka zrobić geniusza!). I cała masa bezsensownych gratów. Zupełnie zdominowały nasze czterdzieści kilka metrów kwadratowych. Za to syn zdominować się nie dał i miał je w nosie. Przy drugim dziecku na pewno będę mądrzejsza, czy raczej oszczędniejsza. A ta książka będzie moją antyzakupową biblią. Podobnie jak rewelacyjny blog (niestety autorka już nie pisze) nie-kupuje-tego.blogspot.com - polecam przejrzeć archiwum. 

Bogate w uczucia, ubogie w przedmioty
Jest w tej książce wiele rzeczy, które - nomen - omen - „kupuję” bez wahania. Oczywiście przesłanie – by wychowywać dziecko w bogactwie uczuć, a ubóstwie przedmiotów. Kupuję też rewelacyjną okładkę i makulaturowy papier. Przypisy, które wiele rzeczy dopowiadają. Listy lektur po każdym rozdziale, do samodzielnego pogłębienia tematu. Wypowiedzi rodziców „z życia wzięte”. Pomysły na zabawę bez zabawek. I inne diy. I przywoływanego często hiszpańskiego pediatrę Carlosa Gonzalesa – tego pana proszę sklonować! W wielu egzemplarzach!

Refleksje i wątpliwości
Ponieważ autorka zachęca rodziców do refleksji – to i na pewne refleksje nie może się obrażać. Rozumiem, że Giorgia Cozza chciała udowodnić, że da się mieć dziecko i nic „dla niego” nie kupić. Ale kryterium najniższej ceny może być zgubne – poleca na przykład szukać tanich butów w supermarketach. Owszem, są tam tanie buty. Ale dobrych dla stóp jeszcze tam nie znalazłam. Jakość zwykle kosztuje. A akurat jakość butów ma znaczenie dla stóp dziecka. To jednak drobny szczegół, nie czepiam się. Widzę jednak inną sprzeczność. Autorka często zaleca szukania tańszych rzeczy w dyskontach czy supermarketach. To jednak trochę kłóci mi się z postawą świadomego konsumenta. Bo czy tania koszulka nie jest tania dlatego, że ten kto ją szył dostał groszową stawkę, pracując w warunkach urągających ludzkiej godności? Co jest bardziej odpowiedzialne – kupowanie tiszerta made in Bangladesh czy jednak trzy razy droższej koszulki wyprodukowanej w Łodzi, przez łódzkie dziewiarki (np. pewnej polskiej retro firmy)?

Moje wątpliwości budzi też skrajny minimalizm. Wydaje mi się, iż deprecjonuje on sens istnienia kultury materialnej jako takiej, która – było nie było – jest częścią kultury przez duże K. Przecież obrazy, które dziś podziwiamy w muzeach i które kojarzą nam się tylko z wartościami duchowymi, kilkaset lat temu były po prostu przedmiotami użytkowymi (np. ozdabiały wnętrza). Osobiście bliska mi jest postawa pisarza i eseisty Marka Bieńczyka, gdzie duch przeplata się z materią. Owszem, taniej jest zjeść obiad w domu, ale czyż wyjście do restauracji nie jest przyjemne? Kieliszek dobrego wina czy porcelanowa filiżanka może sprawić podobną radość jak lektura dobrej książki. Choćby Dziecka bez kosztów. Bo to naprawdę dobra książka. A dobre książki warte są zwykle więcej niż ich cena na okładce.

Ale akurat dla mnie była to lektura bezkosztowa – dzięki wydawnictwu Mamania. Jeszcze raz dziękuję:)

PS Następny wpis też będzie inspirowany tą książką - o czytaniu bez kosztów:)
Tytuł: Dziecko bez kosztów. Przewodnik po niekupowaniu
Autorka: Giorgia Cozza
Tłumaczenie:Alicja Paleta i Barbara Sosnowska
Wydawnictwo Mamania,Warszawa 2014 

9 komentarzy:

  1. uwielbiam! zagladam codziennie, polecam znajomym, moj blog nr 1:)) pozdrawiam cieplo! "dziewiarka" z Lodzi;))

    OdpowiedzUsuń
  2. Niezasłużone ochy, ale i tak bardzo mi miło:) i również gorąco pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetna recenzja. Książkę już widziałam na Mamanii i też chętnie (ale jeszcze jako nie matka) ją przeczytam. Bo też nie lubię nadmiaru.

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Naprawdę polecam, bo i praktyczna, i żyzny grunt dla mózgu;)

      Usuń
  4. Ja tez sie uzależniam i nabijam konto wyświetleń :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie się zastanawiałam, kto mi tu nabija te kilka wejść dziennie;)

      Usuń
    2. Książkę przeczytać muszę bo położna dziś nastraszyla ze brzuch opada! Lada dzień! Ol

      Usuń
    3. To juuuż? Trzymam kciuki i pamiętaj - chcę być na bieżąco!!!

      Usuń
  5. Zajrzałam do Was i nie żałuję. Konieczna lektura....o mininaliźmie rozmyślałam od ok miesiąca, kiedy wyniosłam na srych wszystke zabawki, które stały od ponad roku....no dobra jeszcze leżały, były przenoszone, kurzyły się....teraz w życiubnie kupiłaby tylu zabawek brrr. Masz rację. Życie uczy

    OdpowiedzUsuń