Dziecko – zawyżony kosztorys?
Co jakiś czas w mediach
pojawiają się zestawienia, ile „kosztuje” dziecko. Zawsze z tym samym wnioskiem
– kosztuje fortunę. Nic dziwnego, że większość Polaków – podobnie jak Włochów
(autorka książki jest Włoszką) - uważa, że dziecko to „wydatek”, na który ich
nie stać. Albo stać tylko jeden raz. Książka Giorgii Cozzy, będąca – jak głosi
podtytuł – przewodnikiem po niekupowaniu
, napisana jest w opozycji do tych oficjalnych kosztorysów. Mówiąc w
największym skrócie - autorka udowadnia, że dziecko można wychować zupełnie bez
kosztów. Albo znacznie te koszty ograniczając. Jest więc to pozycja z coraz
popularniejszego (modniejszego?) nurtu antykonsumeryzmu (lub minimalizmu, lub
sztuki prostoty, lub ideologii no logo –
jak zwał, tak zwał).
Urodziłam dziecko, wychowuję konsumenta
Ta książka nie jest tylko
poradnikiem, jak oszczędniej wychować dziecko. Opiera się na pewnej idei życia
świadomego, rozważnego, refleksyjnego, w zgodzie z ekologią i prawdziwymi
potrzebami człowieka, także tego najmniejszego. To punkt wyjścia każdego
rozdziału – a te dotyczą wszystkich sfer rozwoju dziecka: żywienia, snu,
higieny czy zabawy. Cozza, opierając się na badaniach i psychologii,
pokazuje nam, co jest realną potrzebą rozwojową dziecka, a co potrzebą
stworzoną przez sztaby marketingowców.
Kultura separacji
Autorka skupia się przede
wszystkim na pierwszym roku życia dziecka.
I nie ma wątpliwości, podobnie jak cała rzesza pediatrów, że w tym
pierwszym okresie dziecko potrzebuje tylko jednego – bliskości matki
(rodziców). Jej ramion, ciepła, piersi pełnych mleka. To nie zmieniło się od
tysięcy lat. Mimo to marketingowa machina wmówiła nam, iż dziecko potrzebuje
całej rzeszy przedmiotów i gadżetów (ostatnio na blogu
milowewzgorze.blogspot.com był spis absurdalnych gadżetów – polecam,
można się uśmiać). Co więcej, wytworzyła się cała kultura separacji matki od dziecka. A zatem – urodziłaś dziecko, to teraz pomożemy Ci się od niego „uwolnić” –
twoje ręce, twoją uwagę, twoje piersi, twój czas. Smoczek, łóżeczko, wózek – to
dla rodziców obowiązkowa pozycja w wyprawce. Dla dziecka – substytut: piersi,
ramion, rodzicielskiego ciepła i obecności. Erzac, który nigdy nie doścignie oryginału.
To chyba nic dziwnego, że dziecko – nim zostanie przyzwyczajone – nie chce ssać
smoczka, płacze w łóżeczku i woli być noszone na rękach niż wożone
superhipermegawózkiem.
Niezbędne dopiero od niedawna
Każdy kto spojrzy wstecz lub
na kultury inne niż zachodnioeuropejska, uświadomi sobie, iż wszystkie te „niezbędne” przedmioty są w istocie dziecku
zbędne. Wózek to wynalazek znany zaledwie od kilku dekad. Bez smoczka czy
butelki z mlekiem modyfikowanym nadal obywają się tysiące dzieci na świecie.
Dziecko ich nie potrzebuje. Dlaczego więc je kupujemy, skoro tyle nas kosztują?
Potrzeby rodziców
Otóż z wielu powodów. Bo jestem
przekonana, że to pomoże mi w „byciu rodzicem”. Bo mnie odciąży, da chwilę
oddechu. Bo przecież moje dziecko zasługuje na wszystko, co najlepsze. Bo
przyjście na świat dziecka kojarzy mi się z obowiązkową wizytą w dziale
dziecięcym. Bo małe sukieneczki są takie cudne. Bo - w końcu - stać mnie! Bo należę do klasy średniej, a
ona zawsze aspiruje by „mieć” (przypomina mi to tzw. syndrom
starego roweru – profesor uniwersytetu czy arystokrata bez wstydu jeździ starym
rowerem, ale już przedsiębiorca musi mieć najnowszy model i milion przerzutek,
żeby nikt nie pomyślał, że go nie stać. Poczucie wartości inteligencji i klasy
wyższej ma zupełnie inne źródła niż klasy średniej, wie to każdy socjolog;).
Praktyczne porady
Refleksja nad źródłem potrzeb
to początek. Następnym krokiem są nasze konsumenckie wybory i zachowania: co
naprawdę warto kupić lub zdobyć?, gdzie?, skąd?, od kogo?, za ile? Na te pytania
też znajdziemy odpowiedź w książce. I to odpowiedź dla różnych ludzi. I dla minimalistów (autorka proponuje np. żeby w ciąży do pracy nosić
marynarki męża), i dla tych którzy chcą po prostu ograniczyć rozbuchaną
konsumpcję.
Blisko rodziców, z daleka od sklepowej kasy
Ta lektura to bez wątpienia
pozycja z nurtu rodzicielstwa bliskości. Ale myślę, że każdy rodzic znajdzie tu
doskonałą pożywkę do rozmyślań. Do bardziej świadomego rodzicielstwa. Do
myślenia o tym, że swoimi codziennymi wyborami przekazujemy dziecku pewne wartości.
I że te niewinne decyzje przy sklepowej kasie mogą stworzyć kogoś, z kim niekoniecznie będzie nam po drodze. Kogoś, kto za kilka lat wybierze playstation
zamiast spaceru po lesie. Kogoś, kto za
kilkanaście lat nie włoży niczego, co nie jest markowe (nawet jeśli my - rodzice - straciliśmy pracę). Kogoś, kto za kilkadziesiąt lat będzie wolał spędzić wigilię
w alpejskim kurorcie niż w rodzinnym domu, u boku starych rodziców.
Wyznanie zakupoholiczki
Oczywiście, jak większość mam
nie ustrzegłam się zakupowego szału. Owocem tego jest góra przedmiotów, które
kosztowały krocie a zostały użyte kilka razy, raz lub w ogóle. Biustonosze do
karmienia, laktator-kombajn, kocyki za kilkaset złotych w trendy sówki i
czarno-białe wzory (obiecywały z niemowlaka zrobić geniusza!). I cała masa
bezsensownych gratów. Zupełnie zdominowały nasze czterdzieści kilka metrów
kwadratowych. Za to syn zdominować się nie dał i miał je w nosie. Przy drugim dziecku na pewno będę mądrzejsza,
czy raczej oszczędniejsza. A ta książka
będzie moją antyzakupową biblią. Podobnie jak rewelacyjny blog (niestety autorka już nie pisze) nie-kupuje-tego.blogspot.com - polecam przejrzeć archiwum.
Bogate w uczucia, ubogie w przedmioty
Jest w tej książce wiele rzeczy,
które - nomen - omen - „kupuję” bez wahania. Oczywiście przesłanie – by wychowywać dziecko w
bogactwie uczuć, a ubóstwie przedmiotów. Kupuję też rewelacyjną okładkę i
makulaturowy papier. Przypisy, które wiele rzeczy dopowiadają. Listy lektur po
każdym rozdziale, do samodzielnego pogłębienia tematu. Wypowiedzi rodziców „z
życia wzięte”. Pomysły na zabawę bez zabawek. I inne diy. I przywoływanego często hiszpańskiego pediatrę Carlosa Gonzalesa – tego pana proszę sklonować! W wielu egzemplarzach!
Refleksje i wątpliwości
Ponieważ autorka zachęca
rodziców do refleksji – to i na pewne refleksje nie może się obrażać. Rozumiem,
że Giorgia Cozza chciała udowodnić, że da się mieć dziecko i nic „dla niego”
nie kupić. Ale kryterium najniższej ceny
może być zgubne – poleca na przykład szukać tanich butów w supermarketach.
Owszem, są tam tanie buty. Ale dobrych dla stóp jeszcze tam nie znalazłam.
Jakość zwykle kosztuje. A akurat jakość butów ma znaczenie dla stóp dziecka. To
jednak drobny szczegół, nie czepiam się. Widzę jednak inną sprzeczność. Autorka
często zaleca szukania tańszych rzeczy w dyskontach czy supermarketach. To
jednak trochę kłóci mi się z postawą świadomego konsumenta. Bo czy tania koszulka
nie jest tania dlatego, że ten kto ją szył dostał groszową stawkę, pracując w
warunkach urągających ludzkiej godności? Co jest bardziej odpowiedzialne – kupowanie
tiszerta made in Bangladesh czy jednak trzy razy droższej koszulki wyprodukowanej w Łodzi,
przez łódzkie dziewiarki (np. pewnej polskiej retro firmy)?
Moje wątpliwości budzi też
skrajny minimalizm. Wydaje mi się, iż deprecjonuje on sens istnienia kultury materialnej jako takiej, która – było nie było – jest
częścią kultury przez duże K. Przecież obrazy, które dziś podziwiamy w muzeach
i które kojarzą nam się tylko z wartościami duchowymi, kilkaset lat temu były po
prostu przedmiotami użytkowymi (np. ozdabiały wnętrza). Osobiście bliska mi
jest postawa pisarza i eseisty Marka Bieńczyka, gdzie duch
przeplata się z materią. Owszem, taniej jest zjeść obiad w domu, ale czyż
wyjście do restauracji nie jest przyjemne? Kieliszek dobrego wina czy
porcelanowa filiżanka może sprawić podobną radość jak lektura dobrej książki.
Choćby Dziecka bez kosztów. Bo to naprawdę dobra książka. A dobre
książki warte są zwykle więcej niż ich cena na okładce.
Ale akurat dla mnie była to lektura bezkosztowa – dzięki wydawnictwu
Mamania. Jeszcze raz dziękuję:)
PS Następny wpis też będzie inspirowany tą książką - o czytaniu bez kosztów:)
Tytuł: Dziecko bez kosztów. Przewodnik po niekupowaniu
Autorka: Giorgia Cozza
Tłumaczenie:Alicja Paleta i Barbara Sosnowska
Wydawnictwo Mamania,Warszawa 2014
uwielbiam! zagladam codziennie, polecam znajomym, moj blog nr 1:)) pozdrawiam cieplo! "dziewiarka" z Lodzi;))
OdpowiedzUsuńNiezasłużone ochy, ale i tak bardzo mi miło:) i również gorąco pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuńŚwietna recenzja. Książkę już widziałam na Mamanii i też chętnie (ale jeszcze jako nie matka) ją przeczytam. Bo też nie lubię nadmiaru.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Naprawdę polecam, bo i praktyczna, i żyzny grunt dla mózgu;)
UsuńJa tez sie uzależniam i nabijam konto wyświetleń :*
OdpowiedzUsuńWłaśnie się zastanawiałam, kto mi tu nabija te kilka wejść dziennie;)
UsuńKsiążkę przeczytać muszę bo położna dziś nastraszyla ze brzuch opada! Lada dzień! Ol
UsuńTo juuuż? Trzymam kciuki i pamiętaj - chcę być na bieżąco!!!
UsuńZajrzałam do Was i nie żałuję. Konieczna lektura....o mininaliźmie rozmyślałam od ok miesiąca, kiedy wyniosłam na srych wszystke zabawki, które stały od ponad roku....no dobra jeszcze leżały, były przenoszone, kurzyły się....teraz w życiubnie kupiłaby tylu zabawek brrr. Masz rację. Życie uczy
OdpowiedzUsuń